"Napisać taką książkę o wojnie, żeby niedobrze się robiło na myśl o niej, żeby sama ta myśl była wstrętna. Szalona. Żeby nawet generałom zrobiło się niedobrze..."
("Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" S. Aleksijewicz)
Z wielką radością przyjęłam wczoraj informację, że w tym roku literacki Nobel został przyznany piszącej po rosyjsku, a mieszkającej na Białorusi pisarce Swietłanie Aleksijowicz. Jej książki to wzruszający, choć pozbawiony nadmiernego patosu, zapis tragicznych wydarzeń z niedawnej historii ZSRR. Wydarzeń, o których niechętnie się mówi a chętnie przemilcza. Nobel przyznany za "polifoniczny pomnik dla cierpienia i odwagi w naszych czasach" cieszy tym bardziej, że dzieła tej autorki są od dawna dostępne (w przeciwieństwie do Białorusi) i znane w Polsce, dlatego jest duża szansa, że w tym roku nazwisko laureata nie jest dla wielu z nas jedynie zlepkiem obco brzmiących sylab ;)
Przy okazji ogłoszenia nagrody chciałabym gorąco zachęcić Was do zapoznania się z twórczością Aleksijewicz. Szczególnie polecam "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" - ta książka to zbiór opowieści z czasów drugiej wojny światowej, zbiór historii kobiet radzieckich, które mniej lub bardziej (częściej bardziej!) chętnie wyruszyły na front by bronić swojej ojczyzny i swoich przekonań. Traciły na wojnie swoje długie warkocze, traciły zdrowie i urodę, traciły kobiecość, a kiedy wojna się skończyła okazało się, że straciły również godność.
To smutna, przejmująca książka o odwadze, ale też trochę o naiwności. O wierze w ideały, które późniejsza historia wyśmiała i zbrukała. O nagrodzie w postaci medali, ale i drwin. O miłości, kiedy żadna miłość nie wydawała się możliwa. O stracie tak wielkiej, że z trudem można ją objąć sercem i rozumem. A może właśnie wcale nie można i dlatego tak trudno zarówno o niej mówić, jak i milczeć. O samotności tam, podczas wojennej zawieruchy, i później, kiedy kurz już opadł.
Sanitariuszki, strzelcy wyborowi, czołgistki, saperki, kucharki i praczki. Kobiety pamiętają z wojny zupełnie coś innego niż mężczyźni.